Od: "Piotr Olszówka" Do: Temat: wycieczki Data: 21 października 2004 11:43 Cześć! Wpadłem przypadkiem na Twoja stronę o planowaniu wycieczki, przeczytałem i chce cos dorzucić. Można chyba mnie nazwać turystą, choć wolę słowo "łazik". Łażę od 10-tego roku życia, czyli od 24 lat. Zaczęło Sie od obiegania sklepów z modelami i księgarni przed szkołą. Runda po mieście, potem na lekcje. Potem był pies - 2 spacerki godzinne, jeden 3 godzinny co dzień. Potem turystyka. Zasadniczo lubię chodzić i chodzę sporo - jakoś nie mogę się zmusić do kupienia samochodu. Regularnie chodzimy sobie z moją żoną na spacery - zwykle w soboty, po 13-17 km. Nie jest to jakaś specjalna wycieczka: wybieramy trasę, wyruszamy ok. 10.00 - 11.00, na 17.00 jesteśmy w drodze powrotnej. Wybieramy zwykle oznakowane szlaki turystyczne - ale nie po asfalcie (na codzień mam dość biegania po betonie). Często idziemy zupełnie nieoznaczoną drogą, jeśli ładnie wygląda. Nie wymaga to strasznych przygotowań - mapa, picie i drugie śniadanie, jeśli zamierzamy sobie zrobić gdzieś w trasie tę przyjemność. Napisać chciałem o 2 rzeczach, które mogą się przydać ludziom zaczynającym tego typu zabawę: I. BUTY DO MARSZU Wypróbowałem chyba wszystkie, we wszystkich cenach i materiałach. Najlepsze okazywały się zwykłe, niezbyt drogie "glany" na grubej podeszwie z traktorem + gruba skarpeta wełniana lub bawełniana. Warunek: nie mogą być nowe i muszą być mocno nasączone pastą lub czymś podobnym. ZERO SZTUCZNOŚCI BLISKO SKÓRY! TO POWODUJE ODPARZENIA! Utrzymanie moich buciorków w stanie nadającym się do użycia zawsze wymagało trochę pracy: przed spacerem i po - solidne czyszczenie, pastowanie... zwłaszcza, że łazimy po terenach dosyć często zabłoconych. Rzecz by nie była warta wzmianki, gdyby nie to, że jakiś czas temu zaczęły mi się problemy: zaczęły mnie odparzać każde buty, bo z wiekiem zmieniła mi się stopa. Wypróbowałem kolejno coraz lżejsze buty, po każdych mam nowe blizny. Przestawiłem się na sandały. Obcierały mnie paskiem pod kostką, więc kupiłem sobie klapki. Klapki obtarły mnie na podeszwie, kupiłem firmowe klapki Scholla. Też mnie obtarły. Zdecydowałem się na eksperyment: w trasie chodzę boso. Okazało się to najlepszym rozwiązaniem: - Nic mnie nie obciera. - Nie muszę czyścić butów przez godzinę po powrocie. - Wbrew pozorom nogi się nie brudzą (żeby je umyć wystarczy przejść po mokrej trawie 30 metrów i są czyste jak po kwadransie w wannie) - Nie muszę się martwić przemoczeniem lub zmarznięciem. Wyjaśniam: jeśli jest dosyć chłodno wystarczy mieć ciepłe ubranie na korpusie: stopy i ręce mogą być gołe, byle nie nosić wtedy szortów i krótkich rękawków. - - - Mokra noga szybko wysycha, natomiast mokre buty tworzą wilgotny i nieprzyjemny kompres, w którym łatwo się przeziębić i odparzyć skórę. Wtedy reszta wycieczki będzie bardzo niemiła. - polne drogi, mokra trawa, patyczki w lesie - to wszystko robi doskonały i długotrwały masaż. Noga jest wręcz gorąca! - Nie trzeba się przejmować warunkami na trasie: błoto, rzeczki, pokrzywy nie stanowią problemu. - To bardzo wzbogaca wrażenia z wycieczki. Tak że moje już prawie ćwierćwieczne doświadczenie w łażeniu mogę podsumować: najlepiej BEZ BUTÓW. Są przeciwwskazania dla diabetyków, o ile wiem i chyba dla nikogo więcej. Dla dzieci takie spacery są wręcz zalecane. Pozostaje parę pytań, które mi zadają ludzie, kiedy mnie widzą: a.) co ze szkłami? Ano zanim się przejdzie boso pierwsze 50 metrów po drodze, człowiek nabiera wielkiej czujności: zauważa każdy patyk, szyszkę, kamyk - tak, że szkło wypatrzy z daleka. Bo czuje się każdą rzecz, po jakiej się idzie. Na szkło wejdziemy tylko wtedy, jeśli się koniecznie uprzemy. b.) Czy nie jest zimno? Patrz wyżej: nogi są wręcz gorące. Wiele razy przenosiłem żonę przez zimne strumienie (ona woli chodzić w butach). Zdarzyło mi się też parę razy pobiegać boso po lodzie i śniegu - dla eksperymentu, gdy wczesną wiosną wlazłem w tereny oblane wodą i miałem do wyboru zawracać kilometr i szukać innej drogi lub przejść przez rozlewisko. A przez rozlewisko mogłem w butach (woda pod kolana na pewno zmoczyłaby mi spodnie i wlała się do nich górą) albo podwinąć nogawki, buty w garść i w drogę. Okazało się, że przemarsz przez lodowatą wodę, potem po lodzie i resztkach śniegu nic mi nie zrobił - nogi szybko wyschły, potem włożyłem je do suchych butów i skarpet. Gdybym przeszedł w butach - skończyłbym trasę w mokrych i z zapaleniem płuc. O ile nie zmarznie tułów - przeziębienie nie grozi. c.) czy ja tak zawsze? Nie. Chodzenie boso po asfalcie czy betonie jest niemiłe, a jeśli na tym asfalcie jest trochę żwiru - bardzo niemiłe. Dodatkowo w mieście jest brudno, a poza tym wszędzie: w trasie i w mieście wzbudza się sensację. Zdarzyło się, że na dystansie 100 metrów w Jastarni czterokrotnie zaproponowano mi sprzedaż butów, martwiono się o moje zdrowie, uprzedzano mnie o psach, szkłach itd. Dla ludzi jest to wciąż symbol biedy. d.) Czy nie jest brudno? W mieście jest bardzo brudno i dlatego odradzam bose spacery po mieście. Poza tym szkła, oplute chodniki itd. W trasie jest czysto: ci, co sypią za sobą śmieciami i szkłem, zwykle nie chodzą na spacery w plener Teraz moja druga rada dla spacerowiczów: Bezwzględnie należy mieć ze sobą nóż. Żadną wielką kosę w stylu Rambo, ani też żaden scyzoryk z tysiącem ostrzy. Zwykły, nieskładany nóż w zapinanej pochwie, mały (do 10 cm ostrza - ważne, żeby było szerokie i dość grube) i bardzo ostry. I nie należy go nosić na wierzchu. Zawsze się przyda - zastosowanie: od ukrojenia bułki do przycięcia plastra na obtarcia. II. Pomysł na śniadanko w terenie. 1. jeśli ktoś lubi - warto zabrać mały termosik z dobrą herbatką lub kawą. W kawiarenkach gdzieś na szlaku prawie na pewno będzie gorsza niż ta, którą sobie z pietyzmem zaparzymy w domu, a mały termos kosztuje grosze. 2. Pomidorki czy ogórki tylko w sztywnych i szczelnych pudełkach - inaczej na pewno zapaprzą całą zawartość plecaka 3. Warto mieć jajka na twardo. 4. Całą resztę można kupić dosłownie wszędzie i wcale nie trzeba jej ze sobą taszczyć i najważniejsze: 5. ABSOLUTNIE DOSKONAŁYM WYNALAZKIEM SĄ JAPOŃSKIE KULKI RYŻOWE. jest to danie bardzo proste, łatwe do przygotowania dzień wcześniej, w drodze niekłopotliwe i sycące. Z grubsza polegają na tym, że gotuje się ryż do sushi i póki jest jeszcze ciepły i wilgotny ugniata się w kulkę o wielkości połowy pączka z czymś marynowanym w środku. dwie kulki dla jednej dorosłej osoby to doskonałe drugie śniadanie na trasę, w której na pewno zgłodniejemy. PRZEPIS: wypłukany ryż o okrągłych ziarnach zalewamy wodą tak, by wody było o grubość palca więcej niż ryżu i gotujemy na bardzo małym ogniu pod przykryciem ok. 20 minut. Przestajemy, gdy w masie ryżu pojawią się dziurki a on sam będzie lekko twardy. Wtedy dolewamy mieszając przyprawę do sushi, której uproszczona wersja jest taka: 2 kostki rosołowe, duża łyżka cukru albo miodu, łyżeczka delikatnego octu winnego, ryżowego lub jabłkowego. To razem zalewamy wrzącą wodą (pół szklanki) i mieszamy do rozpuszczenia. Trzeba sobie przygotować w czasie gotowania ryżu. Gotową, gorącą przyprawkę wlewamy powoli do ugotowanego ryżu mieszając go drewnaną łyżką, dopóki tylko ryż ją wchłania. Wtedy ugniatamy go w kuleczki wkładając do środka coś na ostro: może być marynowany grzybek z odrobiną chrzanu, marynowany ząbek czosnku, marynowana śliwka, oliwka itd. W zasadzie może być każdy gatunek ryżu - Japończycy mają swój własny, ale jest on u nas strasznie drogi (12 zł za pół kilo). Najlepszy jest taki o okrągłych, lekko błyszczących ziarnach. Kuleczki przed wyjściem zawijamy osobno w folię spożywczą, a później w lniany ręczniczek, który na wycieczce będzie naszym obrusem. No i tyle. Jest to doskonałe danie na marsz: bardzo smaczne, sycące i lekkie. Pomyślałem, że Ci napiszę o tych paru moich pomysłach - może komuś powiększą przyjemność spacerowania. Piotr Olszówka Studio "petit" www.studiopetit.net - prezenty z czymś więcej... www.studiopetit.com - nie musisz być historykiem!